BRZEŻANY

Dziś na Zamku Piastów Śląskich w Brzegu odbył się wernisaż wystawy  „BRZEŻANY.  OCALIĆ  OD  ZAPOMNIENIA” – ze zbiorów Ryszarda Brzezińskiego. Jest to pierwsza wystawa z nowego cyklu, poświęconego miastom kresowym drugiej Rzeczypospolitej. Niestety, nie mogłam być tam obecna, bo dopiero od dwóch tygodni mam wszczepiony rozrusznik, a jakoś trudno mi było znaleźć kogoś z samochodem, chętnego do podwiezienia.

Dlaczego o tym piszę? Bo właśnie ja na tzw. „Ziemie Odzyskane” przyjechałam z Brzeżan. Byłam wtedy dzieckiem, miałam 11 lat i pamiętam kilkutygodniowe  jesienne koczowanie na węzłowej stacji Potutory (linia kolejowa z Brzeżan do Lwowa była zbombardowana). Nasz transport był podobno ostatni, a czekaliśmy tak długo, bo banderowcy zamordowali kierownika naszego pociągu. Potem okrężną drogą jechaliśmy do Lwowa i dalej na zachód. Cała podróż trwała przeszło 2 tygodnie, a był to już listopad 1945 roku. Dla nas, dzieci, to wszystko było zabawą, przygodą. To że się spało w zimowych ubiorach, tylko pod przykryciem z jakiejś plandeki, że się jechało w padającym śniegu lub deszczu, że jak pociąg stawał, to nie wiadomo było, kiedy ruszy dalej  … Ale jak sobie pomyślę, co przeżywała wówczas moja Mama, to mi się zimno robi. Wszystko spoczywało na jej barkach, bo Ojciec mój był stary i był raczej jeszcze jednym obciążeniem, tak jak ja z bratem. O tym, jak nas okradli pakujący nas ludzie z obsługi pociągu, zabierając kufer z lepszą odzieżą, czy ściągając przed granicą kosz od bielizny z całym naszym jedzeniem można by napisać tomy. Ale jeszcze więcej powinno się napisać o współtowarzyszach z transportu, którzy przynosili nam część swoich zapasów, żebyśmy nie zginęli z głodu. Dzięki nim dojechaliśmy szczęśliwie.

Jak to się dziwnie plecie. Po wielu, wielu latach – ja, przybyła niegdyś z Podola, mogłam się przyczynić do przywrócenia świetności temu Zamkowi, w którego murach otwarto tę wystawę. I w Brzeżanach był zamek – możnego kresowego rodu Sieniawskich. Nagrobki Sieniawskich w Kaplicy Zamkowej były ponoć warte nawet wawelskich – nic z tego nie zostało. Gdy Armia Czerwona zajęła miasto, w tej Kaplicy urządzono stajnię. Widziałam to jako dziecko. Może dlatego w swojej zawodowej działalności miałam sentyment do przywracania życia miejscom zdegradowanym. Może?

 

 

ROLNICTWO

O właśnie – słucham radia i wreszcie słyszę to, co powinni słyszeć wszyscy. Przecież to, co wygadywał dziś pan Kołodziejczak, to są wierutne bzdury. Żaden minister ani prezydent nie doda ani grosza do cen płodów rolnych, gdyż nie od nich to zależy. Dlaczego dobrze się ma produkcja mleczarska, a owocowa i jarzynowa nie? Bo mleczarstwo ma swoje organizacje – spółki czy spółdzielnie – i pojedynczy rolnik nie sprzedaje swego mleka gigantom handlowym. A producenci owoców płaczą, że im pośrednicy płacą za mało. Ale do głowy im nie przyjdzie, żeby się zjednoczyć i negocjować ceny bez pośredników. Właśnie w radiu mówią o „grupach producentów rolnych” i tym podobnym pomysłach, które mogłyby spowodować poprawę opłacalności produkcji rolnej. Podobno „myślenie ma u nas kolosalną przyszłość”, tylko z teraźniejszością jest dużo gorzej.