Mieszkałam kiedyś w Ząbkowicach Śl. Było to niedługo po wojnie, przyjechaliśmy tam w styczniu albo w lutym 1946. Pamiętam jazdę bryczką ze stacji w Kamieńcu Ząbkowickim i widok głowy jelenia na ścianie kamienicy w miejscu, gdzie z ul. Kłodzkiej skręcało się w ul. Dolnośląską. Ciotka, do której jechaliśmy, mieszkała wówczas na al. Niepodległości, tuż przed ząbkowickim dworcem kolejowym.
Niedługo po przyjeździe zaczęłam chodzić do szkoły, do piątej klasy. Nowe koleżanki i koledzy, nieznani nauczyciele – ale nie tylko ja byłam tam nowa, oni wszyscy znali się najwyżej od początku roku. Poprzednią klasę każdy kończył gdzie indziej.
Koleżanki mi powiedziały, że w szkole jest drużyna harcerska, więc zaraz do niej wstąpiłam, bo pamiętałam sprzed wojny córkę znajomych moich rodziców, która była drużynową i bardzo mi imponowała. Sama myśl, że stanę się podobna do niej, była dla mnie źródłem satysfakcji. Harcerstwo stało się wkrótce moją największą pasją.
W tym czasie jeszcze nie odczuwało się późniejszej opresji czasów stalinowskich. Kino wyświetlało jeszcze powojenne filmy angielskie – pamiętam film „Pięciu zuchów” o pięciu braciach, ich dziecięcych przygodach i późniejszej służbie wojskowej oraz film „Konwój” o morskim konwoju do Murmańska. Harcerstwo też było kontynuacją przedwojennego ZHP. Gdy były jakieś uroczystości państwowe nasza drużyna maszerowała ulicami miasta, a jak wyjeżdżałyśmy na obóz, całą drużyną w niedzielę maszerowałyśmy do kościoła.
Zamek ząbkowicki był ruiną, ale nie cały. Wieża bramna była zamieszkała przez starego Niemca, który musiał być ostatnim sługą jego poprzednich właścicieli. Gdy przyszliśmy w kilkoro dzieci, pozwalał nam wejść do dużej sali nad bramą, gdzie pokazywał nam ogromną drewnianą tablicę w złoconej ramie z drzewem genealogicznym, pewnie panów zamku. W latach następnych pamiętam ćwiczenia gimnastyczne żeńskiej części klasy na placu koło zamku w ramach lekcji WF. Przypuszczam, że męska część klasy grała wówczas w piłkę na boisku szkolnym.
Pamiętam też wycieczkę szkolną do Kamieńca Ząbkowickiego w celu zwiedzenia zamku. Nie był on jeszcze wtedy ruiną, owszem, było widać, że został opuszczony nagle, bez przygotowania. Pamiętam wielką salę na piętrze, w której na ścianach wisiały ogromne portrety, niestety postrzelane, lub pocięte bagnetami. Wydaje mi się, że ze stropu zwieszały się jeszcze żyrandole, ale głowy za to nie dam. Chodziliśmy po całym zamku – był doszczętnie wyszabrowany z wyposażenia, w wielu pomieszczeniach były dziury wybite w ścianach przez poszukiwaczy skarbów. Ściany w niektórych salkach były wykafelkowane, ale też z dziurami do przewodów wentylacyjnych lub kominowych. Potem poszliśmy do parku. Tam chłopcy znaleźli mauzoleum gdzieś w samym środku parku i naturalnie wleźli do środka. Były tam porozbijane trumny czy sarkofagi, bo szabrownicy wszędzie szukali zdobyczy. Ta wycieczka musiała być w 1946 roku, bo w 1947 Rosjanie podpalili bibliotekę zamkową, która się znajdowała w jednej z wież i cały zamek spłonął. Pożar był widoczny aż w okolicach cukrowni Ząbkowice.
Gdy chodziłam do szóstej klasy, w mojej szkole były jeszcze klasy siódma i ósma. Potem się szło do gimnazjum, gdzie były klasy I, II, III i IV. Ale była reforma szkolna i po siódmej klasie poszłam do ogólniaka. Tzn. dalej mówiło się na nową szkołę „gimnazjum”, ale ja już chodziłam do klasy ósmej i dziewiątej liceum ogólnokształcącego. W tych czasach uczyliśmy się też religii – rok 48/49 był ostatnim rokiem religii w szkole.
Ząbkowice Śl. – 2
Dla mnie był to pierwszy rok szkoły średniej. Do szkoły miałam dosyć daleko, gdyż mieszkałam na końcu wsi gminnej, która zaraz po wojnie nazywała się Zadziele, a potem Sadlno (obecnie jest w granicach miasta). Stanowiła ona jakby przedmieście Ząbkowic w kierunku Kamieńca. Budynek gimnazjum znajdował się po przeciwległej stronie miasta, przy ulicy, której dalszy ciąg stanowiła szosa do Srebrnej Góry. Najkrótszym przejściem do szkoły była gruntowa droga prowadząca u stóp zamku aż do ulicy Jagiellonów, (dziś: Bohaterów Getta) przy której stała szkoła. Ulica ta prowadziła przez most nad rzeką Sadlną. Rzeka ta płynęła meandrami przez dolinę, opływała wzgórze zamkowe i skręcała w kierunku Kamieńca. Pamiętam, że w lecie często się w niej kąpaliśmy, gdyż płynęła jakieś paręset metrów od naszego domu.
Gdy budowano tzw. „obwodnicę” Ząbkowic rzekę skanalizowano i nie wiem, czy wtedy, czy później uznano za główny ciek potok Budzówkę, wpadający do rzeki na jej zakręcie, a skanalizowaną rzekę nazwano Jadkowa i uznano ją za dopływ owej Budzówki. To stało się powodem napisania tego tekstu. W wielu miastach kanalizowano rzeki, czasem nawet przestawały one istnieć na powierzchni, płynęły pod ziemią, ale nie słyszałam, żeby jakąś rzekę tak sobie, ni stąd, ni zowąd, zlikwidowano. Mam nadzieję, że uda mi się dotrzeć do jakichś map, które pozwolą prześledzić przebieg obu cieków i powalczyć o przywrócenie rzece należnej jej rangi.
Czyta się 🙂 pozdrawiam.