MOJA DROGA NA ZACHÓD c.d.

Dość długo nic nie pisałam – szukałam zdjęcia, które byłoby znakomitą ilustracją moich wspomnień harcerskich. Zdjęcie to było zamieszczone na stronach miłośników ziemi ząbkowickiej i dostałam (dzięki Marylce) linki do tych stron, ale mimo wielokrotnych prób przewijania zdjęć do skutku nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu. Po prostu zdjęć jest tyle, że w końcu pozostają na ekranie puste kwadraty i nic się niżej nie chce wyświetlić. Przypuszczam, że one tam gdzieś są, ale pozostają niedostępne.

Na tym zdjęciu była większość naszej drużyny harcerek (w tamtych latach nie było w harcerstwie koedukacji). Była na niej nasza drużynowa dh. Szurmińska, przyboczna dh. Marysia (o ile dobrze pamiętam), dh. zastępowa i my – zwykłe harcerki. M.in. na samym froncie była Marysia, która była żydówką – wychowanką właścicieli cukierni w Rynku. Nikt jej nie próbował „nawracać”, mimo że całą drużyną chodziłyśmy do kościoła w czasie różnych uroczystości. Były moje koleżanki z klasy – Basia, Terenia i Janeczka, która niedługo potem umarła.

Ta śmierć była wielkim wstrząsem dla nas wszystkich. Była jedną z nas, szóstoklasistek. Była mała, więc siedziała w pierwszej ławce (ja siedziałam za nią, w drugiej ławce). Wtedy w szkole były ławki poniemieckie, na czworo uczniów jedna. W naszej klasie po lewej stronie siedzieli chłopcy, po prawej dziewczynki (patrząc od drzwi – od strony nauczyciela odwrotnie). I kiedyś w czasie lekcji zobaczyłam, że Janeczka nagle przechyla się na kolana siedzącej obok koleżanki – straciła przytomność. Krzyknęłam, lekcję przerwano, wezwano pomoc. Potem Janeczka była w szpitalu, ale już nie wyzdrowiała i całą drużyną odprowadzałyśmy ją na cmentarz. Bardzo żałuję, że nie mogę zamieścić tego zdjęcia – to by było jakieś upamiętnienie jej.

Harcerstwo działało po wojnie do 1948 roku. Naszą komendantką hufca była druhna Janina Pałetko. Podobno w czasie wojny była w Szarych Szeregach – starsze druhny na pewno wiedziały o Niej dużo więcej – my małe nie byłyśmy dopuszczane do wszystkich informacji. Była Ona wówczas matką dwójki małych dzieci, którymi zajmowała się jej matka. Gdy hufiec jechał na obóz, zawsze wynajmowała dla swej matki i dzieci jakiś pokój w pobliżu, żeby móc ich doglądać i równocześnie mieć pieczę nad harcerkami, powierzonymi jej opiece. Druhny funkcyjne na obozie, będące uczennicami starszych klas gimnazjum, były bardzo odpowiedzialne i były dla nas młodszych wzorcami do naśladowania.

Ja, niestety, nigdy nie byłam wzorem. Byłam roztrzepana, zapominalska i wciąż zbyt dziecinna. Dlatego pewnie nie mogłam złożyć przyrzeczenia. W 1948 roku pojechałam na obóz z nadzieją, że w końcu zasłużę na krzyż harcerski. Obóz zaczął się normalnie, zaraz na początku zdobyłam sprawność „zdobniczki” dekorując teren przed naszym namiotem, ale po tygodniu druhna Komendantka została wezwana do Komendy Chorągwi we Wrocławiu. Po Jej powrocie dowiedziałyśmy się, że tam otrzymała polecenie przeniesienia obozu na miejsce przeznaczone dla całej Chorągwi. Nasza Komendantka nie zgodziła się na to, powiedziała, że Jej dziewczęta nie będą 2 razy urządzać obozu, ale musiała obóz zlikwidować. Ustaliła razem z obozową starszyzną, że wrócimy do domu i za resztę pieniędzy pojedziemy jeszcze w czasie tych wakacji na wycieczkę do Krakowa. Na wycieczkę pojechałyśmy, owszem, była bardzo udana, ale ja znów nie mogłam złożyć przyrzeczenia. A potem się okazało, że harcerstwo zostało zlikwidowane, a dla młodzieży powołano nową organizację – Związek Młodzieży Polskiej – ZMP. Nigdy się z tym nie pogodziłam.